Poniżej przedstawiamy wiersz o słupskim muralu autorstwa Marka Sztorbowskiego
Wiersz „Opowieść Gryfa ze słupskiego Muralu”
Tak, pamiętam tych dwoje –
długo mieli osobne pokoje,
jeszcze dłużej każe spało oddzielnie
Troszkę słabo widziałem, więc pewny nie jestem.
Ja ze Słupska, a to było w Mielnie.
Nawet żona mówiła: – dziwne… tacy młodzi,
a każde na kolację inaczej przychodzi?
W dodatku, nie zaśpią nigdy na śniadanie.
Nie…to nie mogą być żona –
przecież ja żony nie mam.
W każdym razie, tak było, Panowie i Panie!
Aż któregoś dnia, ta dziewczyna wpada,
widać – zakochana, bo taka jakaś blada
(ja akurat ostrzyłem na słońcu żyletkę),
a ona za nią!Na jej cieniu pada
i tak mówi, po rękach całując kobietkę:
– Przyjmij, proszę, nie bądź taka,
choćby jedną gałązkę gasnącego lata
z pąkami słonoczerwonych wieczorów.
Będziemy rozdeptywać zbyt rozlane fale,
do nocy wędrować w bukietach kolorów.
Czy kochałeś się już w koszu wiklinowym?
Wiesz, jak się budzi w brzasku cytrynowym,
zamglonymi oczami patrzy w chłodnym świt?
To wszystko co pokaże, wszystkiego cię nauczę,
na zawsze w muszlach uszu zamknę ptaków krzyk…
A potem, to już razem zsunęli sypialnie
i nawet zasypiali ze sobą normalnie,
nie wstawali też więcej na żadne śniadanie.
Zresztą, ja z Kazimierza, to mało widziałem,
może żona wie więcej, Panowie i panie?
No i od czasu, kiedy wyjechali wreszcie –
rude tramwaje fruwają w naszym mieście,
choć nigdy uch nie było… – pewien jestem tego!
Ekolodzy w natchnieniu postawili tory,
z optymizmem czyszczą zachmurzone niebo.
W parku drzewa gwiżdżą romantyczne pieśni,
woda z morza nabrała posmaku czereśni,
a nasz żebrak w odświętnym uśmiechu
rozdaje zakochanym po parze grosików.
Zaś kosze z wikliny – aż skaczę od grzechów!
Z tym, że mogę się mylić, bo jestem aż z Krakowa
i od tęcz tysięcznych wciąż boli mnie głowa,
więc popytam się żony raczej.
Ale ona też z Gliwic – a ja wziąć kawaler,
tak, że szybko się z nią nie zobaczę.